wiersze z tomu Fosfény.

Po mnie             

 

Odbić się tylko w tym

                            co przychodzi po mnie      a nie

                            po mnie nie przyjdzie już nic

                            (stać się kończyną)

                          opuszkami palców przeszukujesz

                   kwiat szałwii

                              Być zaledwie kątem

       w chłodnym pomieszczeniu nic

        więcej nic więcej

tylko skurcz świtu bez echa

                              żebra bez drogi (zwichniętej

                               w nowych tramwajach)

 

Myśl o mnie tak

                   jak się myśli o

pęknięciach na nieprzespanych

ścianach hosteli

        z kurzem

            i bez pościeli

 

tak jak się myśli o końcówce zerowej

 

         Odciski na szklance i

nie po mnie niech nie przyjdzie już nic

                      Ani wspomnienia ani bilanse

 

Bo nikt

            nie narodzi cię raz jeszcze

    Bo rzeka ploučnice nie uniesie ciężaru

                                   twojej głowy

    

   tylko ta nieobecność

   wrzosowata między dwa kamienie dotyku

   To pogranicze odcisków palców i oszczędzonych skrzydeł

   a

   Kiedy mówię milczenie zanurza mnie

   na dno płuc

 

 

2009

 

I.

Wołasz w las

ale lasem milczy mech

Na dworze

głusi

spiskowcy sierpnia

Jeszcze parę godzin głuszysz z nami

 

Osiedle Na Výsluni

Miejscowy puchar gra

Operetkę                     Satie

                                   kopie Havla w piszczel

                   

                  A po pierwszym akcie

                  albo strzelonej bramce

odprężam się kiedy tata podnosi mnie pod sufit pamiętasz?

Rozwalił nam się komin malowałeś jajko

 

Ktoś inny spadł i złamał gałąź

                             i zaparł sobie

dech

Inny obraz: tata Ondry ma zapalenie płuc

 

Edypowie na boiskach zatrzymują ziemię

zanim mama woła na obiad               Z ręki do ręki

                podajemy sobie zapaloną podpałkę Pepo

                i lejemy wam na kaukazy Jeszcze chwilę

                graniczymy z bramką plecakiem i czapkami z daszkiem

Trzy lata później

deszcze zalały Filipowi

dom

 

 

II.

 

Słońce mówi po angielsku

skubiemy skórę

jest wszędzie wokół a my

nie jesteśmy przecież żadnymi pederastami

 

(za każde wulgarne dziesięć pompek

                  a za pizdę dwadzieścia) Lubię cię wiesz

całuję cię w ramię

Wspinamy się na drzewa       mamy po

            tak akurat        Macham na samochody

z kolegą za którego

wyszłaś rok temu                     Nie znamy się

                  Stałyśmy

                             się

                                lasem

Zostaw

          ten

                mech

kiedy płonie       zgrzyta

                    jak betonowe zęby

 

                    Odmieniam się przez szóstego listopada

kredą na szosie:

                Słońce milczy pamięć zmywa skórę

                 Nie widzę się ale muszę wiedzieć

że mnie rozumiesz

 

 

Porzucone miejsca

 

                Robotnicy pod oknem brzmią jak pianie

                  Słońce ulatnia mi upiory z czoła

               Spalona

               spalona ziemia                    Kto wyśnił

                                                           to rano?

                Powrót kwestionariuszowi nierówny

Wiesz o co mi chodzi? Lekko się pochylić

                          za cieniem pod lodówką

        Nie rozumiemy się, ale

wciąż mam imię

 

Przede mną: horyzont

Zawsze przychodzi drugi

                            Kiedy udajesz białe szkło

       Kiedy

                                    Ile paproci

                               między paznokciami

                             To rano

                       słońce w oczach              Wiesz o co mi chodzi?

 

Robotnicy pod oknem brzmią jak porzucenie

Między piętą

                     niebo pruje wspomnienia o zimie ale

 

jeszcze mam imię słońce

        mi jeszcze wydycha

                porty z płuc

 

 

Jesteśmy powierzchniami wodnymi

 

Po krótkiej przerwie słońce zwiększyło aktywność

i tak nie będzie jasno

Szukam ciała

                      mojego ciała

                dopóki

 

Wyśpiewujemy pleśni na całe gardło

                 Spływamy żeby nikt się nie czepiał

                            dopóki kolczatkowate zmieniają się

          w światło lamp

                              Mówiłam ci:

Czasami się boję

Kiedy otwieram jedną szufladę

                     za drugą trzecią

                                       ćwiartuję ciało na znaki

Czasami się boję że już tego nie umiem

 

Zapach chloru płonie na dachu

                   Chmury obserwują wspomnienia

         Wspomnienia                    wspomnienia

                                            wspomnienia

 

jesteśmy powierzchniami wodnymi

po brzegach przemielonej przeszłości

                  głęboko na dnie

              centralnego układu nerwowego

              gdzie piasek zmienia się w bagno

              gdzie światło łamie dioptrie

                                                na kolczatkowate

między piaskiem a bagnem

między szyją a głosem

między chwilą

             kiedy łapiesz za klamkę

             ale jeszcze nie wiesz

    czy jest zamknięte

 

Idąc do domu

         wypalam południe z czoła

żeby nie pobrudzić mieszkania słońcem

A kiedy bezokularowa  szukam ciała

nie rozumiem

dlaczego liczysz na palcach

                      kolejne rozwidnienia

 

 

A moje ręce (ciało przypomina puszczę)

 

                            Zwracam się do ciebie w generycznym rodzaju męskim

                        tak z przyzwyczajenia

                            stać się purpurą i

(przecież ja też jestem ze swojego ciała)

gdybym mogła wyłączyłabym

               kolor

                      kolor

                               kolor

 

Przed szpondrem burza

Na

      wylot

    prosto w siodełko

       dzieci biorą wdech kiedy wjeżdżają do tunelu

     prosto do

          a moje ręce jedna unosi się w górę druga

      szuka cienia

          Sgraffito zroszony plac i

       (ciało przypomina puszczę)

 

Przed szpondrem burza i

obgryza palcom paznokcie

                   na

Mojej epoce (nie mam czasu) wyrosła bylica

        w zębach chrzęszczą mi kostki brukowe

                  Przyszłości nie ma w nas

                                               szyje blanków nad Wełtawą

                  moja bliskość to same mimikry

Co komu do nas?

 

Godzę dal

 

                          z dalą

 

paprocie oddychają tu po drzwiach

drzwi zeschnięte na kość

drzwi zeschnięte

 

                      między skurczem i rozkurczem

                 rośnie magistrala

A moje ręce (ciało przypomina pustynię)

        godzę dal

              z dalą

             

                   

Obraz 1

                 

Na Wenus niebo bije głośniej

 

w cztery oczy  Współczucie

to przywilej martwych

Jestem:

źle przełożoną książką   

            Wygięte słońce przypomina drucik

 

Mam glinę za paznokciami tego

październikowego popołudnia      

kiedy zamarznie ziemia niczego już

nie pochowasz Zakwitnie w tym roku?

Jaki wpływ na jesień ma płonący las?

 

Wiatr scrolluje podmglone niebo

           przestrzenie międzyzębowe dni       

                W oczach świata jesteśmy braćmi mniejszymi

                     Za językiem krew

                          Wyschła na jaspis

trzymam twój oddech w dłoni jak znak

                      jesteśmy nowymi połączeniami wyrazowymi

 

Masz w zębach moją glinę

tego październikowego popołudnia

pierścienie ciszy

                         kawałeczki cienia (niebo bije)

                                                    i krzyczy

Na Wenus jest słońce

korzeń solidarności

 

Pocięłam ci język

papierem gazetowym

 

————

wyraz obcy

na bezpieczną przestrzeń

 

(16.10.2022)

                  

Karolina

Kuba