Lubelski spleen
To ziemia naszeptuje wszelkie podpowiedzi.
Czekam, aż któryś naukowiec poda na to wzór,
zamiast żonglować zbiorowymi wspomnieniami.
Pramatki-katorżniczki uśmiechają się do mnie
przez spocone okna baraków i w nos uderza zapach kwaśnej mamałygi.
Pramatki-służbistki pozdrawiają z partyjnej plaży,
od Teodozji po grób Wołoszyna, znowu nie da się iść pod wiatr.
Myślisz, że da się to wytłumaczyć,
a właściwe pytania wykluczają możliwość odpowiedzi.
Dlatego naukowcy pomiatają nami jak chcą.
Ciągną się dnie, szare i niewyraźne jak hałdy Donbasu,
wchłaniające ludzką narośl bez śladu.
Podpowiedź była tu, śniła mi się, prawie trzymałem ją w dłoni.
Starożytni kosmici
To samo mogło wydarzyć się
z każdym, więc patrzyłem w sufit.
Marzyłem o tym,
jak mnie porywają kosmici.
Krańcem osiedla
tłukł się pociąg towarowy,
jak co noc.
Jak co noc szczodrze
naoliwione piwem
struny głosowe
grały do ciszy,
do meblościanek i sprzętu RTV,
tryskającego niebieskim światłem.
Zamykałem oczy,
a zimne światło latającego talerza
unosiło mnie nad łóżkiem.
Zaraz ludzkich rozmiarów
koniki polne
będą przeprowadzać na mnie
swoje okrutne eksperymenty.
Czy ich chirurgia zawiera
precyzje, czy poszarpią
jak miedzianą instalację
w pustostanie?
Wszakże było to przyjemne
wyszarpanie ze snu przez coś spoza
i nie były to ani wiadomości,
ani ciężkie powietrze z pokoju chorującego,
bo z nas dwóch to ja zawsze
chciałem być tym beztroskim.
Więc to moich rozmiarów
szmacianą lalkę
wyrzucą z latającego spodka na tory.
Ktoś próżny i pruderyjny
znajdzie ją, wepchnie
do zerdzewiałego wagonu.
Albo ktoś pruderyjny i pobożny
zakopie przy szosie, nie omieszka
wcześniej sprawdzić zawartości kieszeń.
Na lato rozniesie się
samosiejką po zboczach.
Wróci wraz z węglem,
wyląduje w piwnicy.
I po robocie. Nic nie bolało,
poza powrotem tam samemu,
i myślą, że moje serce
mogło być w tej chwili
nad Brazylią albo Alaską,
ale nie było.
***
Ucałuję każdy twój strup,
okadzę każdą bliznę.
Do chorego miejsca
przyłożę prawosławny,
wytopiony
z zębów krzyżyk
od babki.
Chronić ma od ulicznej bójki.
Stąd ten i wszystkie
podskoki ludowe.
Pijani śpiewamy przy stole pieśń zaduszną.
Włosy jeżą się, puka przez szybę
Czarny charakter,
brakuje go w tej opowieści.
Idź stąd, Czarny.
Twoje historie są smutne,
pomysły głupie.
Sam strasz okoliczne psy.
My tylko chcemy pospinać
to wszystko,
pchać się powoli do przodu.
Później ktoś powie o nas,
to sól tej ziemi,
silni i mądrzy,
sprawiedliwie bogaci.
Obrócona w diament sól.
Karolina
– Nigdy nie wiedziałem, czy chciałem pieska czy łódkę, możliwe, że gdy utopił się piesek, łódka znikła.
Julek