1. Dolną w górę, przy Puławskiej w lewo. Tam kiedyś była giełda narciarska. Zacznijcie na wzgórzu.

2. Jest kilka możliwości dojścia:

– zapytać w portierni, że chcecie wejść na górę sobie popatrzeć (nie polecamy)
– wzdłuż ogrodzenia boisk, trzymając się siatki, potem wzdłuż strzałek.

3.

New Mexico

Zaklniemy sobie w oparach słońca
Zaklniemy
w świeżo zaprasowanych prochowcach
na skwierczącym płaskowyżu
i pod wyschłą arkadą jodeł 

Nabrzmiały krzyk młodości odbije się
od pokruszonego lustra sklepienia opatrznościowego lapis lazuli
Skóra – ona stanie się nam przezroczystą
Tak jak kominy
i roślinne elewacje miasta 

A śliny
śliny będziemy mieć pod dostatkiem
Wystarczy jej na szaleńczy rozkwit pustyni
i na podniosłe, drgające splunięcia
a nade wszystko
na miliardowe pocałunki
na parzące pocałunki przez karoserię
Uniesiemy nasze rumiane
skrwawione
twarze do góry
i ku wszystkim innym kierunkom 

W kikutach dłoni – tumany piasku
Wraz z nimi
zakurzona autostrada
i zakurzona alegoria

Wilgoć gorącego oka nieba
a wyschła niecka oceanu
otoczaki naszych stóp
na dnie 

Roztopimy wszystkie najwulgarniejsze przekleństwa
tak, że niczym plaster wosku oblepią
szarpane uskoki, kanciaste szczeliny
zatkają rozedrgane płucne pęcherzyki

Z kryształu pustyni nie wyrwą się
nawet nasze wrzaskiem spieczone języki
oczy staną w słup soli
zmierzone okrutną łuną ciągnącą się nad granicznym miastem
co poradzić? – na własne głowy benzyny nie wystarczyło

 

***

W radiu słychać, jak oni
z niepokojem wyczekują poranka
by roztrzaskał ich blask
atolu bikini

 

Włos na wargach

Tak, to był całkowity, kryształowy niemal
przypadek:

Zachwycona sennością chwili
kwaśnym zapachem trawy
wyziewem nieba
i cieniem zaułku wszelkich ludzkich wyobrażeń
w którym przez najbliższy czas mieliśmy leżeć
ściśnięci i niezręczni
całkiem dziecinni i starczy w swoich gestach

splunęłam, niby przypadkiem
opierając palec
na pochmurnym ostrzu uniesienia:

– wielość samotnych szczytów nie zmniejsza ich opuszczenia
– tak więc pozwól, że cię ugryzę. Oddam na chwilę umysł w służbę spieniającej się nieustannie choroby..!

w żylastym ramieniu – waleczne żądło –
a może przedwcześnie opadła zielona igła strzykawki
zielona ciecz podrażniająca powierzchnię skóry – winogronowa, roślinna krew

Ten leśny zapach – jakby w trzęsących się nozdrzach rozkwitał pradawny sad niezauważonego gniewu
furii zlewającej się z krzywizną warg

Uczestniczę w krwawym, pozanaturalnym przeszczepie
twoich własnych wnętrzności, twojego soku
na niemowlęce usta
i choć zbiera mi się na wymioty bolesną korą
i przytulnym włóknem
choć wierzgam nogą i okiem, gdy tylko się do mnie zbliżysz
to jest to przecież zwykłe warunkowanie mojego własnego
okrucieństwa
i zgniłej estetyki

Zwilżyłam usta twoją krwią
zmiażdżyłam ci mózg i sparaliżowałam dłonie
stworzymy jeden, długi organizm – na chwilę
a zaraz potem zmaterializuję się w pustce

za ostatnią gwiazdą
z żelazkiem rozprutym ramieniem

 

Dworzec kolejowy

W zwęglonym wagonie toczy się
tonąca orkiestra w podróżnych
kapeluszach
brzdęk requiem, a na ramionach
szeroka dwukomorowa trumna
ze ścianą śliny pomiędzy –

Z podrapanych foteli musée d’orsay
na młodej dłoni widać scenę
musée d’orsay
obok mnie widać głowę
znajomą, rezonującą ze śpiewem gongu

Nasze żyły już od jakiegoś czasu,
powoli, zaczęły się rozwiązywać
inaczej nie można było
bilety kolejowe kosztują

Stoję, już prawie wiszę nad horyzontem
peronu
łykam jęki organów i twój stłumiony
śmiech

– gdy wychylasz się z okna i rzewnie ściskasz
mi dłonie
jakby chcąc mnie wciągnąć
ze sobą pod koła

a jednak
trzymasz zębami szlufkę u moich spodni
przy każdym napotkanym przejeździe kolejowym –  

Żywiące się własnym ogonem
te kilka receptorów dotyku
które mi jeszcze zostały
wrastają w ciszę zębatek

Idź w las, znajdź wiersz!