Z angielskiego przetłumaczył Przemysław Suchanecki
– odebrałabyś mi tego Ashberego? z ,,małej pustyni” masz 141 o 16.07, planowo dojedzie 16.22, antykwariat zamykają o 17. weź mi też jakiś słownik.
– jaki?
– nie wiem, jakikolwiek, jestem po prostu ciekawy.
https://maps.app.goo.gl/98EjFXqLBrjbF7Hj9
Nasza młodzież
Z cegieł… Kto ją zbudował? Jak jakiś szalony balon
Gdy miłość wspiera się na nas
Jej noce… Aksamitny chodnik klei się nam do stóp.
Martwe szczeniaki zwracają nas z powrotem miłości.
Gdzie jesteśmy. Czasami
Ceglane łuki prowadziły do pokoju jak bańka, która pękła, gdy
do niego wszedłeś
A czasem do spadłego liścia.
Oszaleliśmy z emocji, okazując jak wiele wiedzieliśmy.
Arabowie nas zabrali. Znaliśmy
Martwe konie. Odkrywaliśmy kawę,
Jak to jest być gorąco pijanym, z bosymi stopami,
W Kanadzie. I ta nieśmiertelna muzyka Chopina
Którą odkrywaliśmy przez kilka miesięcy
Od czternastych urodzin. I fusy z kawy,
I cud rąk, i cud dnia
Gdy dziecko odkrywa swoją pierwszą martwą rękę.
Znasz to? Czy ona aby
Też cię nie obserwowała? Nie byłeś według niej obserwowany?
Jejku, czy kwiaty nie były? Czy jest w tym
Zło? Jakie okno? Co ty tam mówiłeś?
Hę? E? Nasza młodzież nie żyje.
Od tej minuty, gdy odkrywamy ją z zamkniętymi oczami
Idącą w stronę górskiego światła.
Aua… Nigdy nie będziesz miał tego chłopca,
Ten chłopiec z monoklem
Mógłby być twoim ojcem
Przechodzi obok. Nie, ten drugi,
Na górze. To on chciał cię zobaczyć.
Nie żyje. Okrywają go zielone i żółte chusteczki.
Być może nigdy nie zgnije, widzę,
Że moje ciuchy są suche. Pójdę.
Naga dziewczyna przechodzi przez jezdnię.
Niebieskie kosze… Eksplozje,
Lód… Kuriozalne
Wazy z porfiru. Wszystko to, z czego nasza młodzież
Nie umie korzystać, to, po co została stworzona.
To prawda, że nie uniknęliśmy naszego losu
Pozbywając się starców.
Nasze twarze wypełniły się dymem. Uciekamy
W dół po drabinie chmur, ale problem nie został rozwiązany.
Ostatni świat
Wspaniałe rzeczy
Umieszczono na powierzchni krągłego umysłu, który miał dla nas być teraźniejszością.
Ślad rzeczy do kogoś należy,
Ale gdyby ten ktoś był mądry,
Wtedy wszystko mogłoby być inaczej,
Niż było wymyślone na początku, jeszcze zanim anioł zabandażował lornetkę.
Wtedy można było nic nie mówić, nic nie słyszeć
Z tego, co mówił wielki czas do swych dzielników.
Zamknięto wszystkie granice między ludźmi.
Teraz wszystko jest inne, choć nie zaszła zmiana,
Jakby się szło przez tę samą ulicę w różnych chwilach
I nic, co stare nie może skłaniać się ku nowemu.
Ogromną wartość położono na czele wszystkich rzeczy,
Które, pochylając się, docierają w okolice swoich stóp,
Tak aby ziemia-skała wpatrywała się w nie w pamięci, gdy zbliżał się błąd.
Wciąż jeszcze nie jest za późno na śmierć tych rzeczy
Pod warunkiem, że zawilec je schwyta i zaniesie prędko do najdzikszego nieba.
Lecz kto, po oskubaniu samego siebie, mógłby żyć w świetle słońca.
A prawda jest zimna, tak jak zimne bywa
Kolano giganta.
Ale ponieważ pogrywał już kiedyś z brunatną prawdą
Ponieważ już kiedyś patrzył na zimną barwenę na talerzu na stole podtrzymywanym przez masę niespójnego wszechświata
Pragnął odejść daleko od siebie.
Nie było koszy w tych jowialnych sosnowych lasach, a fale bez grzyw pchały
Prosto w tę pianę, w której pragnął być.
Mężczyzna nigdy nie jest bez kobiety, neutralna płeć
Buduje swoje równania, szuka u swego pana życzliwej miłości,
Bo mężczyzna do kobiety nigdy się nie uśmiecha.
Nocna lawina w lasach odsłoniłaby jej uśmiech.
Strzelano, by zagonić psy do wewnątrz
Ale kobieta nigdy. Ona jest zupełnie nie z tego świata.
Wspina się na drzewo, by zobaczyć, czy nadchodzi.
Światło słońca łamie się na brzegach mokrych jezior
I jest szczęśliwa, gdy jest wolna,
Bo siła, którą on na nią wywiera jak burza z gromami.
Kiedyś szczęśliwy starzec
Nie można nigdy zmienić sedna rzeczy, a za to światło pali cię tylko mocniej.
Jak dotąd zadowolony ze zmian, a jeśli przyjdzie ich więcej, to już się nimi nie przejmiesz,
Bo nie ty będziesz im podlegał, ale wieczorem, w surowym świetle lampy przychodzą wahania
Z wielu rozrzuconych stron, choć nie za blisko.
Kładąc się wzdłuż domu twój skarb
Krzyczy ku innym ludziom; ciemność cię nie przyjmie, a ty się w nią składasz jak mięta w dźwięk sianokosów.
Już dziewięćdziesiąt pięć lat minęło od kiedy spacerowałeś przez mały, spokojny port;
pod ogromnym gzymsem powoli stanęło sześciu chłopców w czerni.
Sześć surdutów dziś, sześć grzybków mun jutro
I pojutrze, ale samo pojutrze jest czerniejącym pyłem.
Uwodzisz sadzawki z obsydianu
I z ogromnej wysokości spada zmierzch jak kamień i uderza w ciebie.
Ty, który zawsze stałeś na drodze,
Kwiecie,
Czy boisz się drżeć jak oddech?
Ale nie ma oddechu w powadze; jezioro za nią wyje.
Niebo prędko przykrywa ziemię, zła pierś do ssania dla dziecka, a to,
Co to jest, to co trzymasz w dłoni?
To jest kamień.
Tak więc pasje dzielą się na najmniejsze cząstki,
Z których wiele się zgubiło, a te, które przetrwały dostaje z zapadnięciem nocy niespokojny starzec,
Starzec, który skacze na skakance wzdłuż drogi.
Podczas głupich żniw
Pasje są zamknięte, a w zamian używa się stanów tworzenia, czy innymi słowy, synonimów.
Miód
Na ustach starszyzny nie zadowala, więc
Zrobiono klingę. Niesie ją kobieta,
Ta, która myślała, że zasługuje tylko na rodzenie dzieci jest wystrojona w koronkę z ognia
I to jest dokładnie to, czego chciała, drzewa przychodzące, żeby w nią wejść
W rytuale uśpienia, pyłu.
Robak niesie eliksir
Nadzy ludzie modlą się do ziemi i przeżuwają ją rękami
Ogień żyje
Faceci są przyłapani
Ona, z przekrzywionym czepkiem, wciąż tam popłakuje, podczas gdy masakra, mimo to trwa ze straszliwą, chudą mocą.
Srebrny blask koi ciemność.
Spoczywaj bez przeszkód na wysuszonej plaży,
Kwiecie,
A nocny stolik nagle bokiem, by widzieć twoje kości
Wiedźmo
Czy mężczyźni idą później do domu
Bo chcieliśmy podróżować
Pod kociołkiem drzew
Myśleliśmy że niebo rozpuści się by nas spotkać
Ale prawdę mówiąc powietrze zmieniło się w dym
Musieliśmy iść z powrotem na okropną poduszkę, już w innym miejscu.
Albo zostawili nas nasi towarzysze
Gdzieś pomiędzy niebem i bez-miejscem i tylko maleli w oddali.
W innym miejscu tajemnicza mgła wystrzeliła w górę jak ściana, po której ciekły łzy ukochanych osób.
Przegniłe banany z ich dojrzałością zwisającą z liści, ciasta i klejnoty pokryły piach.
Ale to nie byli najlepsi ludzie
Ale były momenty innych
Widziane przez obojętność, po prostu nagie metody,
Lecz pamiętamy ich i tak jesteśmy ocaleni.
Ostatni świat wyprowadza kształty;
Są mniejsze, niż wtedy, gdy widzieliśmy je ostatnim razem, gdy o nie dbaliśmy.
Niebo jest ogromnym koniem na biegunach
A z innych spraw to śmierć jest nowym biurowcem pełnym współczesnych mebli,
Mądre, ale dla nas nie ma sensu.
Wszystko zostaje zburzone;
Mały konik kłusuje trzymając w pysku list czytany niecierpliwie,
Gdy galopujemy prosto w ogień.
Ascetyczni sensualiści
Wszystkie… Wszystkie te liczby z łatwością… Dlaczego…
Nieumyte stopy, a potem… tyfus…
Rury odpływowe rozmnożyły się, potem nad czołem oceanu
Jest niebezpieczny kanał, który łatwo się łamie.
Trzciny podpłynęły do niej, leżąc bez życia
Stoi w pół drogi do brzegu. Wtedy przyszli i…
Spokojne chmury przeniesione. Trzciny, nie kłótnie.
To były szczęśliwe myśli
Na mrocznym pastwisku
Pamiętając z innego czasu.
Starzec zignorował.
Te czasy, nad wodą, członkowie
Głosują, dumna plama dryfuje
Przez szklane powietrze.
Widzisz, musisz uznać.
Na wielki bal charytatywny. Jesienne liście
Pośród ołowianych półksiężyców, a peruka –
Przypuszczenia wobec oryginalności
Nie do zapomnienia
Jaskinie i dynamiczne łuki i zużyta zieleń
Przyozdobiła rurę.
Lustro, krzyk dziecka
Jest zaskoczony, udaje się skończyć zdanie.
Nożyce, to życie, stara gazeta.
Brązowa marynarka. Tropiony bez powodzenia,
By być zdartym później
Rzekł koń.
Zadzwoniłeś w pół drogi pomiędzy szczękami,
Śródziemnomorski strajk autobusów
W czterech stronach świata
Stała i śmierdziała. Wózek wypuścił
Popioły na wszystkie części wieku;
Niektórzy z nas pracowali – kot.
Ty tabletka… na ganku
Robotnicy brawo. Przed wszechświatem.
Tylko cienka krawędź monety chroniła ten spuszczony zupełny tępy mrok od srebrna fabryka królewskich ganków wpisała rewolwer z perłową rączką zgwałcona broń do ostatecznej podniety naprzeciwko drzwi piąte dziąsło. Twój Balzac otwórz stopę wyżebraj lampa rura ruch broń. Broń się skończyła, wojnę wygnano, chwiejna lampa broń. Hic idealna śruba powolny chichot by być podniebną palmą. Ta osoba lub osoby molestowane. Doprowadziły bezpośrednio do:
PIERWSZY POGRZEB
Niebo ma nadzieję, że waniliowy ciul
Oś zepsuła się na piątym głupim osuwisku.
Rozsądek katapultował się. Niemożliwość ich bordowych papierowych szlaków.
Trzymaj kołnierz, fastrygowany.
DRUGI POGRZEB
Cukierkowy rygor zaniepokoił pociąg
Z Bostonu do Newport.
Czytałem Vogue’a w wagonie – nagle
Krem albo koronka – do wytworzenia w tym roku jak na krośnie.
Pokój, w którym krosno
Rozpędziło burzę, popękany tenis pod okapem. Wyszedł do pracy.
TRZECI POGRZEB
Ciężko było uwierzyć Nowa Anglia oczy
Na szybkim sprawozdaniu, podszyty w fabryce
Przed wakacjami
Po wakacjach
Słój napełniał się prędko…
CZWARTY POGRZEB
Więc sabotowaliśmy samochód,
Który kochali strażnicy. Nie chronić
To dawać wszystko, znaleźliśmy
Pod miejscową nocą
Te zielska, smutne, a mimo to, stenga,
Wykonanie warte jest noży.
Nie powinniśmy ciebie do tego
Wywoływać. Panorama. Nad kleistym garażem
Niebo było niebieskim karmelem.
Niebo było białe jak mąka – niebo
Jak fartuch jakiegoś piekarza. Albo margaryna
Kwietniowego dnia. Świnia. Morze. Dawny dym.
PIĄTY POGRZEB
Po Nowym Roku
Fala się odwróciła.
Wypłukało zielone ciernie znad brzegów i z bagien Nowej Anglii,
Przeróżne rzeczy
Byś zaczął myśleć. O serce
Potrzebujesz tych przedmiotów, liści i młodych chwastów,
Wciąż obecnych, tak myślę.
Zmieniły czas,
A my mieliśmy być z powrotem godzinę temu.
SZÓSTY POGRZEB
Kolorowe piłki były jak odległe światła na cieniutkim horyzoncie.
Było miejsce tylko na jedną piłkę.
SIÓDMY POGRZEB
Pleśń tych, którzy czekają na miesiąc
Powrotu ze ściętą głową i niewdzięczny widok.
Przez ster
Brązowe drewienka i chwasty
I sukienka w brązowe prążki, okrutna
W słońcu. Ptaki
I wszystkie twoje czyny. One prośby.
ÓSMY POGRZEB
Szklanka wody w domu,
Do którego przyszliśmy z dziury
Z płaczem, bieżąca woda
Ogłosiła nasze zaręczyny.
Pies przetoczył po nas
Piłkę z całą swoją siłą.
Możemy uciec, w świetle dnia
Stodoła jego osobistej straty.
DZIEWIĄTY POGRZEB
Nastało powolne połączenie na nowo jego
Pierwotnej pozycji, odmęty.
Przyniesiono światła. Łóżka, skazane.
Tulipany czerwieniały. Uśmiechnął się znad
Biurka. Ci przewróceni ludzie
Urośli, żeby stać w zbiorniku, stworzonym z jego grzechu.
– wice-bliźniaki.
DZIESIĄTY POGRZEB
Pasja stokrotek jest prawdą
Wytłoczona biel srebrnej głowy.
Pośród gwiazd to już czas
Idący powoli w dół, do miejsca, gdzie
Poproszono cię byś nie brał udziału, gdzie
Utrwalają się ślady w twardym błocie
Brougham kapitalny.
JEDENASTY POGRZEB
Skały. Loggia.
Najmniej wstrząśnięci byli wilgotniejsi weterani, którzy przyszli modlić się i ćwiczyć, nieświadomi do tej pory, że południowy kraniec bazyliki był zatopiony – ty, do którego piszę, czy jesteś w stanie im uwierzyć w tej chwili dalekiej od idealnych dłoni? W to, że odbywało się pożegnanie? Dlatego właśnie pogrzebowe dekoracje – czarny piernik na drogę, przypuszczam, że będzie chciał czegoś innego, niż mdlące, czyste morze oprawione w okno – do jedzenia, to znaczy, właśnie w chwili, gdy nasz umysł podejmuje wazy, przechowaną, wypieczoną glinę na ziemi, czy kamieniu – loggia na zdjęciu. Dobrze widzisz, zdrożne rzeczy, których chciałeś odeszły w grupie kolorowych świateł, szczęśliwie dla ciebie. Poza tym, kiedyś powróci pytanie – licz na pytanie – uśmiech łysego wodza w twoim ciemnym oknie w świetle niczego słońca – tylko dlatego, że pytasz właściwie tego jednego dnia, a teraz nic więcej, grzeczność i szerokie morza.