***
klingo, wywal język, pod którym przeszliśmy!
bohaterowie rozbiegają się po wyciągniętej dłoni,
czy właśnie tak się tu modli?
nazwano mnie i puszczono w głąb. horyzont rozpada się,
podwórka przeskakują płot, idą dalej, czyste.
ręko! wznoszę cię by upuścić.
orszak
powinienem teraz leżeć i odpoczywać jak Bohun.
mieć śmiertelnych wrogów, którzy w oddali całując
bęben myślą o mnie. we mnie rosną chłopcy i od czasu
do czasu jest draka. kiedy mówię ty, nie mam na myśli ciebie,
ale całą resztę osuwającą się w przestrzeń. życie
na jej skraju istnieje, gdy nucę, mój cień tańczy.
gdyby ptak uderzył teraz w ścianę, złamałby ją
tam
przełęcz jako imię zasłyszana z chcenie, nasze mosty chybią,
nasze mosty giną, kiedy przez nie biegnę. rozrzucanie resztek?
lepienie z nich Boga i wręczanie bliskim
chcę by nad tym wszystkim zamieszkała wydra.
belki w oczach by iść dalej. niech moje imię klęczy,
niech zapomni się w języku, na którego końcu nie odnajdzie ciebie