Wiesz co, bardzo lubię zwierzęta ze stali.

Słyszałeś kiedyś, jakie wydają odgłosy?

Lejce\

 

Kminy idą echem. Zadowalamy się więc

echem. Ściśnięte serce blikuje z zazdrości.

 

Nam, którzy wymyśliliśmy czułość, kundel zrywa się z piersi.

A przecież wyrażaliśmy siebie,

 

wychodziliśmy ze strefy komfortu, śmiało stawaliśmy się sobą.

Spokój wymyśliliśmy i czułość, których odmawiacie ludziom.

 

Serce ściśnięte jak kryształ. Z zazdrości mażę się w sforze.

Mówią, że brak mi ogłady, gdy szczekam.

 

Trzymaj gardę, pięści twarde

 

Przemierzyliśmy zwierzę, stając się jak wypluty

miot lub sznur ciągnący się od ust ku ziemi. Sfory rozcięte

przepierzeniem na poły piętrzyły się jak strach. Ja piętrzyłem się jak strach

.

To kłamstwo, że przemierzyłem zwierzę wzdłuż i wszerz,

że miałem najpiękniejsze oczy, gdy pod murem płonęły nadzieje.

To kłamstwo, że strach pojawiał się i opływał

 

nas jak miraż. Rozpływałem się ja sam, słowa nasycałem

śnieniem, wleczony po zwale. To kłamstwo, że wołałem Spokój po imieniu,

drążyłem się tak, jak kropla drąży mienie, pomału dozowałem

 

nową ziemię. Przemierzyliśmy zwierzę wzdłuż i wszerz, teraz pamiętam,

wydłubałem drzazgę tuż przed spełnieniem i było mnie wreszcie stać,

by powiedzieć spokojnie, na czyj koszt tu jestem.

 

Tu tłum, tu tłum

 

Wspólne zbiega spod języka. Skradziona mowa jest jak

blask źrenic, bywa jak żar lic. Czekam, aż wyczuję

 

ferment serca w pięści, choć chciałbym być

jak do rany przyłóż. Zanim sforę oszczekam, zmyślę dryf

 

zbitego oka, nową perspektywę służenia. Bracie strachu,

skoczyłem na ciebie z pianą i zwarliśmy się,

 

jak zwierają się palce na gardle. Do nich, do innych ludzi

z czułością się zbliżę, już widzieli, jak pies rękę liże.

Idź w las, znajdź wiersz!