ĆPUN
Ryba dzwoniła, że Głupek rozwalił sobie buźkę skacząc z szafy podczas ich cośrodowego teatrzyku. Zapytałem, czy mogę coś zrobić, a ona powiedziała, że nie, niczego nie mogę zrobić i właśnie tak myślałem, że powie, i w sumie to też nie wiem, co mógłbym w takiej sytuacji zrobić. To ona pozwala mu wchodzić na szafę. U mnie chłopiec leży na materacu. I robimy zawsze to samo. I nigdy nic mu się nie dzieje.
Czyli jutro jelonek przyjedzie z rozbitą buzią. I jutro z samego rana będę musiał pożyczyć jakieś pieniądze na weekend. Ale dziś jest czwartek. Straszny czwartek i pora roku, w której intensywniej myślę o Kairze.
Zabrali mnie wtedy nagle, sam nie wiem za co. I siedziałem kilka tygodni albo kilka miesięcy, już dokładnie nie pamiętam.
Na pewno było tak, że przyszli z samego rana, a ja oczywiście nie spałem i w nocy czułem zagrożenie jeszcze silniej niż wcześniej. Leżałem i czekałem, kto lub co po mnie lub po nas przyjdzie, więc wyszedłem temu czemuś na spotkanie i dałem się schwytać.
Nikt ze mną nie rozmawiał, po prostu po mnie przyjechali, zamknęli na jakiś czas, dawali chleb i wodę, a potem wypuścili. Bez słowa zarzutu czy wyjaśnienia.
W moim więzieniu jedyną realną rzeczą był padający z okna prostokąt światła słonecznego. Przegryzałem ten prostokąt suchym chlebem i popijałem wodą, od której byłem chory, obsrany i naćpany. Reszta działa się w środku.
W więzieniu miałem mnóstwo przygód. Gdy tylko zatrzasnęły się za mną drzwi, znalazłem się w tunelu eksplorującego mojego wnętrze. Nie dowiedziałem się z tego, kim jestem, naoglądałem się tylko dziwnych i strasznych rzeczy. Widziałem płonący cyrk i płonącego Głupka, widziałem tureckie łaźnie wypełnione bitą śmietaną, tańczące ciężarówki, ludzi w maskach, przeskalowanego ślimaka, maszyny do wyrywania włosów, światło kairskiej stacji benzynowej, Rybę w żółtej sukni. W więzieniu jeździłem quadem, oglądałem zawody psich fryzjerów, tańczyłem z takim słodkim robocikiem, niańczyłem szympansa, podróżowałem pociągiem. W więzieniu widziałem na czerwono, pomarańczowo i niebiesko.
Kiedy mnie wypuścili, musiałem się odnaleźć. Byłem zbyt słaby na szukanie Ryby i Głupka. Czułem, że już dawno opuścili Egipt i próbują szczęścia gdzie indziej. Byłem pewien, że dają sobie radę, bo Ryba była niezwyciężona, a młody jakiś święty. Wiedziałem też, że na jakiś czas ich straciłem. Nie chciałem tego, ale byłem bezbronny. Chciałem płakać i nie umiałem płakać. Mogłem tylko iść.
Poszedłem więc do wybebeszonej ze wszystkiego stacji benzynowej i ją zamieszkałem. Zbiłem szybę, wszedłem do środka, wstawiłem deskę i już byłem u siebie, choć trochę. Z drzwiami potem też sobie poradziłem, zamieszkałem tam w ogóle na dłużej. Miałem świeczkę, toster i podusię. Pierwszej nocy planowałem. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale jeszcze nie wiedziałem z czym. Zrozumiałem, że pomóc może dywan. Ruszyłem po niego od razu.
Skulony przemierzałem pustynną łąkę, za plecami miałem świecący szyld. Kiedy doszedłem do naszego dawnego domu, wiedziałem, że nikogo tam nie zastanę i wiedziałem, że dywan będzie na swoim miejscu. Rozbiłem okno, wszedłem do środka i wziąłem nasz dywan. Mieszkanie wyglądało na dawno opuszczone, pokazywało brutalny upływ czasu.
Kiedy szedłem ze zrolowanym dywanem na ramieniu w stronę świecącej stacji benzynowej, to zaczynał robić się dzień, wschodziło słońce i przykrywało blask szyldu, a ja szedłem i szedłem, ze zrolowanym dywanem na ramieniu, w stronę czerwonawego niczego.