róg
jeśli w diagramie nie ma ognia skąd pęd inicjatywy?
musi być że z posoki i żuków w gęstych blokach.
lekki ucisk w głowie. zaczyna padać deszcz.
byliśmy w osadzie
tam dotarło do mnie
że oczy są z konieczności.
napić się soku z ulicy i lip
ostre drobinki roztapiają się w rękach pod swoją własną osłoną.
chronią się ale bez żadnej poręki
opowiadają sobie coraz dalsze dzieje
że wszystko się musi zmienić
że nigdy już nie wypowiemy siebie w ten sam sposób
że wszystko co się jawi skazane jest na oddech.
jest ten sam dzień.
okno na dzień to zapach.
zapach dnia czujesz tylko gdy nasycisz się nagłym dotykiem
a jednak wy mówicie sobie z siebie o przedmiotach
których nie sposób tknąć.
gdzie właściwie idzie
ten fragment ciebie który mnie minął przy błoniach?
twoje oczy to nieustanny bieg za kwadratową piłką.
to uniwersalna broń bliskiego zasięgu. grzebię się
pod nią i za nią. front to obła butelkowa struktura. tył to pozytonium
oblepione wrzosem. zasięg: ile wytrzyma nasze morze.
tron cały w szeleszczących barwach wrzosu. tokaj to mielizna
a pierwszy to zmierzch. narodowe centrum zieleni kwiecia i pokoju.
nudziliśmy się w osadzie
więc zanurkował dach.
jawił się jako kurtyna ognia
bez źródła.
ekspedycja
pamiętam nieodległy czas
gdy misja nazywała się woda jeziora głębokie.
moi ludzie chodzili w góry i przysyłali kawałki skał.
biskup siedział za wysokim murem i zabawiał się kurzem z poddasza.
nie wiadomo było jak wiosłować żeby wywołać el niño
i zaopatrzyć krynicę w żelazo. zwiedzałem wysokie piętro
miejskiej bramy gdzie biegały lwy insygnia potężne złoto
i kwiaty. byłem ciekaw dlaczego nawet gdy było ciemno
one dalej czekały nawet na sztuczne słońca.
guam
nie mieć państwa nie kochać
języka który prasuje dom.
kochać owoce krain źródła wąwozów
jestem władcą syren a wszystkie jaskinie
to system świateł.
magellan był tam gdzie chce być mój malarz.
sprzedają nawet jego starą wannę.
mokry parkiet rozkuwam starym kluczem bez drzwi
i stałem się magiem tłumów
nadałem sobie prawo bębna.
całe płuca wypełnił igrający żar.
szczapy pod dachem
wszystkie palce lśnią
świątynia pod butem