Z francuskiego przetłumaczył Szymon Kowalski
1. Nikt nie wiedział o tym, że Stanisław August Poniatowski walczył pod piramidami.
2. Gdzie kończy się rzeczułka?
3.
Mroczna historia
Złoci akrobaci tańczyli w kretonie
Król niebios zionął gniewem
Puzon
Przełknął
Śmierć bez wyrażeń miała w uszach oczy
Natka pietruszki śpiewała
Cuda
Umarły
Koniec nieba świata wsysał wnętrzności
Ciosany kamień krzyczał
Pod raną
Garbusa
Kapelusz śmierci odmawiał pacierzyk
Jajko pęczniało
Apostoł
Zjadł
Wtedy wiatr który powiewa nad otchłanią
Złapał ogień
Zbrodnia
Miała miejsce
Formuła palingenetyczna
Na porozrzucane mięso zmarłych
Wysyp wszystkie prochy gryfów
Tak że z trupa w obdartych ubraniach
Zrodzi się duch, którego ciało
Sierota przez wodę i wdowa bez krwi
Rzeźbione będzie morską solą płaczu
O krysztale cierpkiej esencji
Co naśladuje liczbę kwiatu
Kwiat-węża otchłani
Kuszący kwiat czarnego słońca
Kwiat-zamętu wydrążonych światów
Ten kwiat z perłowego serca
Jest siostrą nowego
Omenu i solnego widma
Tworzenie miłości
Podziemna miłość
Źródło Zambezi
Zamek nocy
Pałac matek
Zbiornik bez dna
Lustro księżyca
Posłuszna przypływom
Siostra oceanu
Lodowa jaskinia
Z płonącego lodu
Jaskinia płomieni
I grota krwi
Stalaktyty czerwone
Białe stalagmity
Gdzie idziesz się położyć
Zachodzi słońce
Lejek do nieba
Przyssawka świata
O bezzębna paszczo
Mała gwiazdko
Języczek bez głośni
Jęczenie w ślinie
O śluzowaty domie
O odległa ojczyzno
Jama ognia
Zrodzona przez potarcie
II
Odezwa księżyca
Wznoszenie obelisku
Klacze bez cugli
Cynaderki mają skrzydełka
Dobre cynaderki skaczą
Cynaderki mają carycę
Cynaderki w cyrku
Zaczynają śpiewać
Cynaderki w carycy
Opróżniają się tańcząc
O moje kastaniety
Moja Himālaya
Ofiarowanie wody
Ofiarowanie soli
Święta karawana
Drobnoustrojów
Pompy próżniowe
Poprzez zasysanie
Trąbka anioła
Uderzenie dziadka do orzechów
Oślepiające światło
Całkowitego zaćmienia
Oczywista i fałszywa
Iluminacja
Błysk piorunu
Który umiera gdy się rodzi
III
Kojąca udręka
Kołysze kołyską
Korab mumii
Śpiący okręt
Martwy somnambulik
Po udręce
Szmaragd który grzmi
Szyba która dzwoni
Ludzki czerw
Litania
Oręż flagelantów
Oręż łzy i jej piekąca rozkosz!
Cienkie jedwabne bicze, bicze wibroniczne, o nerwy,
minorowa skala łaskoczącej pieszczoty
w różowych pręgach,
bicze!
Rattanowa rózga, jasny warkocz, wtem sprężyste i suche
linijki o czerwonym kolorze w nieoczekiwanych miejscach,
przerywane przypływy,
rózga!
Długi bat tresera, piorunowe pnącze,
elektryzujące nerwowe nogi czystej krwi, uścisk
wirującego grzmotu spłonki,
bat!
Arogancki pejcz uderzający w kwieciste policzki,
pejcz miażdżący przejrzałe owoce ciała,
pejcz!
Rzemieniu, strachu na wróble małych różowych zadków,
arcymistrzu dziecięcych klapsów, to przez ciebie więcej skraplane
łzy hialinowe niż czerwone perły,
rzemieniu!
Lubieżnie nazwane pręty, garść kłujących pokrzyw,
suche gałęzie, skwierczące oparzenia na plecach i pośladkach,
pręty!
Monastyczny rygor, skromna koleina ascety
rozrywająca kościste ramiona, wystające obojczyki,
ekstatyczny spazm,
rygor!
Kańczugu, cudowny potworze,
objawiony potworze żywcem obdarty z hordy snów,
ty, który mącisz świeżą krew małych majtków,
kańczugu!
Chłosta nad chłostami, niszczycielka łamigłówek,
kruszarka skręconych kości,
chłosta!
Kolczasty knut, żelazne pazury, głęboka orka
umęczonego ciała, kopacz wnętrzności, śmiertelna symfonia,
knut!
Oręż łzy i jej piekąca rozkosz!
Targi bydła
Wynurzona z Esplanady opustoszała uliczka, wybrukowana śpiącymi policjantami. Wbrew powszechnym przewidywaniom dotarła na plażę z szarego żwiru. Wnet wytrysnęły wody Wielkich Jezior. Po lewej stronie pomalowany na biało ponton o miedzianej burcie. Boje, pasy ratunkowe, bezwłose oficjalne osobistości w czapkach z galonem. Na dole plaży mętne stado bawołów przychodzi się napić. Pod przejrzystym, szczelnie zamkniętym niebem wody bezmiernie usłane małymi wysepkami – czerwone ziemie, silna zieleń bujnej roślinności. Targi bydła, święto ustanowione przez Ameryki: wodna kawalkada wzdłuż pontonu od lewej do prawej. Zwieńczenie ceremonii: bawół z omszałego granitu, wysoki jak katedra, dźwigający na swoim garbie dwustu czterdziestu trzech równie garbatych amerykańskich marynarzy. Biegnie naprzód kłusem, rozpryskując szczyty wody przed swoimi kolanami. Defilada wysepek o zmiennych prędkościach, śledzona przez żółwi bagaż. Każdy kornak z wyspy ogłasza swoją prędkość, gdy mija siedzącego na pontonie jednozębnego sędziego. Kornak napędza wielkie kołowrotki ramion wyspy wielkości talerza, na którym spoczął. Dziwacznie gwiżdże, gdy mija ponton – sędzia protestuje. Maksymalna prędkość to sto sześćdziesiąt jeden kilometrów na godzinę w kajaku ciemnoniebieskim i szkarłatnym jak fetysz lingamów.