Bawiłem się gdzieś pomiędzy wami, u centaura odmierzałem szyny.
Nie byłeś nigdy w Dolinie Królów, a mój ojciec z rodem pisklaka ujrzał każde tło, każde wejście góry. Ocierasz kartkę o swe usta i szukasz u mnie szafirowego błysku, spojrzeń z grobowców, trąb. Czy każdy władca był tak samo naiwny? Nierządnica. Mówił mi to szafarz.
I nadal nie widzę masy w tym, co mnie tu nagle napotkało. Przechodziłem tędy każdej nocy, gdy próbowałem włamać się pod pałac. Były to wielkie książki. Chęć dyplomacji.
Atrament! Atrament! Gepard! Pojedyncze włoski turlają się w maszynce. Rozmowa się załamuje. Gdzie masz spadek? Gdzie mój spadek? Mam cię zszarpać nożem? Czy chcesz zamienić kielich w to, co zobaczyłeś na stole? Bestia i padlinożerca. Koniec atramentu. Śniłem o rzeźbach.
Dolina Królów wita cię posągiem Mahometa. Zwierzęta grały w orkiestrze i zamordowały swoich orędowników tak samo jak my dzisiaj w Dolinie Królów. Moje usta ciągną linę. Igraszki!
Brakuje nam celu, który obraliśmy, słysząc muzykę. Jesteśmy sokiem z owoców.