Z hiszpańskiego przetłumaczył Krzysztof Katkowski

1. Wejdź do parku przez jego bramy!

2. Uwielbiają tam przebywać muzykanci.

3.

Sztuka poetycka

 

Żeby tak jeden wers był jak pewien klucz,

który otworzyć może tysiąc drzwi.

Gdzieś liść spada; coś przechodzi lecąc;

gdy patrzą oczy stworzony niech tkwi,

niech duszę słuchacza zostawi trzęsącą.

 

Wymyślaj nowe światy i dbaj o swoje słowo;

przymiotnik, gdy nie daje życia, to zabija mnogo.

Jesteśmy w cyklu uwikłanym w nerwach.

Mięsień zawisa –

niczym wspomnienie – we wszelkich muzeach;

ale to nie znaczy, że mniej siły mamy:

prawdziwy popęd

nie ma w głowie tamy.

 

Dlaczego śpiewacie różę, ach, wy, poeci!

sprawcie, żeby mogła wam zakwitnąć w wierszu.

 

To tylko dla nas, w rzeczy właśnie samej,

żyją wsze rzeczy zastałe pod słońcem.

 

Poeta to jest taki mały Bóg.

 

 

Ona

 

Ona stawiała dwa kroki tam w przód do przodu

Stawiała dwa kroki tam zaraz w tył

I pierwszy krok mówił dzień dobry proszę pana

I drugi krok mówił proszę pani dzień dobry

I te inne mówiły jak się ma rodzina

Dziś dzień jest jakoś ładny jak gołąbek w niebie

 

Ona miała na sobie ognistą koszulę

Ona miała oczy otępiające jednocześnie morskie

Ona ukryła sen jakiś w którejś z ciemnych szaf

Ona spotkała śmierć jakąś w głowy swojej samym środku

 

Kiedy ona przychodziła zostawiała któryś kawałek ten najładniejszy bardzo daleko

Kiedy ona sobie szła coś formowało się na horyzoncie żeby czekać na nią

 

Jej spojrzenia to były rany i krwawiły one po wzgórzu

Miała piersi otwarte i śpiewała ona pieśni

Była ładna ona niczym pod gołębiem niebo

 

I miała też usta z żelaza

I śmiertelną banderę rozrysowaną pomiędzy ustami

Śmiała się jak morze czujące w swoim brzuchu węgle

Jak morze gdy księżyc patrzy gdy się tonie

Jak morze gdy pogryzło wszystkie plaże wokół

To morze co przelewa się i wpada w pustkę w czasach dobrobytu

Kiedy gwiazdy kołyszą się nad naszymi głowami

Zaraz przed tym jak wiatr północny swoje oczy otwiera

A była tak ładna w swoich horyzontach wytyczonych z kości

Ze swoją koszulą ognistą i spojrzeniami zmęczonego drzewa

Jak słońce na koniu między gołębiami.

 

 

Droga

    

             Papieros opróżniony

 

W trakcie drogi

Oberwałem wnet z niego palce

                                                                             

                                                                                 (I nigdy za siebie nie patrzeć)

Moja grzywa

                                                         I dym z tejże fajki

 

To światło to mnie prowadziło 

A wszystkie ptaki bezskrzydłe

Na moich ramionach śpiewała

                                                                                Choć moje sfatygowane serce

                                                                                Umarło w ostatnim już gnieździe

To pada deszcz teraz nad drogą

I idę szukając miejsca

                                                                                gdzie mi łzy spadają czy spadły

 

Dni i noce cię ciągle szukałem

 

Dni i noce cię ciągle szukałem

Nie mogąc wpaść na miejsce gdzie śpiewasz

Cię szukałem przez czas na górze i przez rzekę na dole

I cię zgubiłem gdzieś pomiędzy łzami

 

Noce i noce cię ciągle szukałem

Nie mogąc wpaść na miejsce gdzie płaczesz

Ponieważ wiem ja że ty jesteś płaczącą w tej chwili

Więc ja kończę już z lustrem i patrzeniem w nim na siebie

Żeby wiedzieć że ty jesteś płaczącą w tej chwili i mnie też rozpłakałaś

 

Bo tylko ty zbawiasz tenże szloch

I mrocznego żebraka

Czynisz królem koronowanym

poprzez twoją dłoń 

 

 

Słynny ocean

 

Morze powiedziało do swych fal

Córki moje wracajcie tutaj szybko

Ja widzę aż stąd sfinksy w spokoju stojące na linie

Widzę ulicę jakąś zagubioną w oku umarłego

Córki moje przynieście wasze listy i byle na czas

Za każdym razem szybciej drzewa rosną

Za każdym razem szybciej liście umierają

Rekordy głowy wybite są przez ramiona

Oczy są wybite przez uszy

I tylko głosy dzień w dzień z dniem walczą

 

Sądzicie że słyszy nasze głosy

I dzień tak zmaltretowany przez tenże ocean

Sądzicie że rozumie ogromną błagania wody tejże trzeszczącej

Ponad swymi kośćmi

 

Spójrzcie na konające niebo i na wióry morza

Spójrzcie na światło jak ten co dom swój opuścił

Ocean męczy się czesaniem plaż

Patrzeniem jednym z oczu w płaskorzeźby nieba

Okiem tak czystym jak śmierć ta która go usypia

I wewnątrz zasypia mu

 

Ocean urósł już o kilka fal

Teraz suszy brodę swą

Wyżyna wygodny paltocik

W tym samym języku pozdrawia słońce

I urósł już o sto fal

 

Wynika to z jego naturalnych skłonności

Naturalnych jak jego zieleń

Bardziej zielona od oczu co na trawę patrzą

Na trawę przykładowo zadbaną

 

Ocean śmieje się ogonem macha

I właśnie urósł już aż o sto fal

 

 

Fatyga

 

Maszeruję dzień i noc

jak osamotniony park.

Maszeruję dzień i noc pośród sfinksów lecących z oczu;

patrzę w niebo i w jego trawę gdy uczy się śpiewać;

patrzę na pole poranione przez wniebogłosy krzyki,

i na słońce pośrodku wiatru.

 

Głaszczę sobie kapelusz przepełniony światłem wyjątkowym;

po grzbiecie wiatru przesuwam dłoń;

po wiatrach, o, tych, co mijają jak tygodnie;

po wiatrach, światłach o owocu ruchach i pragnieniach krwi;

po światłach, o tych, co mijają jak miesiące;

a to kiedy noc opiera się na domach,

a zapach goździków kręci się po własnej osi.

 

Piję coś, siedząc, niczym śpiew sam ptaków;

fatyga to jest daleka i mglista;

padam jak na światło wiatr.

 

Padam na swoją duszę.

Oto cudów ptak,

oto mojego zamku tatuaże,

oto pióra moje na morzu,

te krzyczy, żegnaj.

 

Padam ze swojej duszy.

I rozpadam się na kawałki duszy swojej na zimę;

z wiatru na światło padam,

z gołębia padam na wiatr.

Idź w las, znajdź wiersz!