1. Każdy turysta, który przez cud wyląduje na Dworcu Wschodnim, zmierza w przeciwnym kierunku.

2. Szyb jest niebezpieczny, w dłoniach nie mamy już mąki.

3. Szukaj w cegle.

4.

Niebieski

 

wytnij wielkie ciemne figury z nieba 

zobacz porusz jak lekkie

rozmarz oczy

opuść ramiona smukłym

smutnym

(gestem)

Nie chcę

 

Myślisz, że spadnie słońce? Myślisz, że ci wiadomo?

Chcesz odrysować kontur, w którym pływam?

Doprowadzić do kropki? Sama

rozmywam linie i brzegi.

 

Robię to tylko.

 

 

Pycha

 

Zachwyt i strach na śniadanie, otwieram szeroko Ósta

i moje Ósta są wielkie jak budynek w mieście.


Zjadam więc Ulicę (ciągnie się jak spaghetti),

samochody, chrzęszczące w zębach chodniki, drzewa, znaki drogowe,

pieski i całującą się słodko parę na ławce w parku.

Wypijam całą rzekę.


Pożeram mieszkania, domy, przystanki, piwnice, drapacze chmur, 

ostre są okna, ale dzielnie zjadam wszystko dalej. 

Chrupią staruszki. 

Śpiewający chór i koncerty zjeżdżają przełykiem.


Zjadam też moje nauczycielki, paru innych ludzi (w tym Julka, Alę), 

budynek wydziału Etnologii UW, Plac Trzech Krzyży,

Akademię Sztuk Pięknych na Wybrzeżu Kościuszkowskim 

z całą kadrą profesorską,

kościoły, groby i w ogóle Powązki, 

billboardy, kolorowe spożywczaki, 

wszystkie kamienice na Starym Mieście,

tramwaje wjeżdżają mi prosto do gardła.


Zjadam moje gimnazjum, domy Oliwki, Bruna i Franka.

Obśliniam Słońce, wgryzam się w chmury, 

łowię językiem gwiazdy, wylizuję dokładnie sklepienie.

Księżyc Wasz był przepyszny.


zjadam to

zjadam tamto

Właściwie zjadam prawie wszystko.

Na końcu oczywiście zjadam Ciebie.


(Wszystko porusza się we mnie.)


Tak. Chyba szaleję. Rozbijam siebie na tysiące krzyczących coś głów. 

Na koniec przełykam już ślinę, wsuwam się do środka, zbieram suknię.

Nonszalanckie do widzenia, żegnam, ukłon pełen gracji jak przystało na 

niekłamaną elegantkę.


Ostrożnie omijam stworzoną 

przeze mnie pustkę.


I idę sobie.

Idź w las, znajdź wiersz!